Dziś w planie zatoka Ha Long – mekka wszystkich odwiedzających Ha Noi.
Wybraliśmy opcję dwudniową z jednym noclegiem na statku. W południe docieramy do Ha Long. Czujemy się jak owce prowadzone przez tutejszego tour operatora w osobie Mr Gabbana (od „firmowej” koszulki z duzym złotym napisem, którą nosił przez cały pierwszy dzień). Trafiamy na statek w iscie międzynarodowym towarzystwie. Poznajemy kilku Australijczyków i Australijki, Szwajcarki i Japonki, które dość nietypowo dla swojej nacji są otwarte i gadatliwe. Szybko przełamujemy bariery kulturowe :)) Wkrótce okazuje się, że jedna z Australijek jest polskiego pochodzenia. Wietnam o tej porze jest pełen Australijczyków – mają właśnie ferie wiosenne i wyjeżdżają tam, gdzie blisko – jedyne 7 godzin samolotem.
Nasz pastuszek (czytaj „przewodnik”) wiedzie nas najpierw do jaskini, potem pol godziny w kajakach, wieczorem możemy popływać w zatoce. Woda ciepła jak w wannie.
Widoki cudne. Wieczorem lenistwo: leżaki, fajni ludzie, super pogoda, piwo… Zastanawiamy się, czy nie przedłużyć wycieczki o jeden dzień (reszta naszej załogi wykupiła wycieczkę trzydniową), w końcu nie wiadomo, kiedy następnym razem nie będziemy musieli rozmawiać ze sobą ;)) Decydujemy się jednak na powrót do Ha Noi.
Do ostatniej chwili zastanawiamy się co dalej, Birma czy Chiny. Ryzyko, ze nie dostaniemy wizy i utkniemy bez sensu na pare dni w Bangkoku powoduje, ze wybieramy Chiny via Hong Kong (podobno da sie tam załatwić chińską wizę). Szkoda z tą Birmą, oj szkoda...:( główny punkt programu miał być... Ale nic to, nastepnym razem :)) Tymczasem idziemy sobie poćwiczyć ciosy kung fu przed Hong Kongiem :)