Pakse wita nas skrajnym upałem. Miasto jest dla nas jedynie technicnym przystankiem przed trzydniowym wypadem motocyklowym, więc nasza aktywność ogranicza się do wypożyczenia dwóch strzał marki Honda (100 cc, chcieliśmy większe, ale nie było).
Następnego dnia rano pakujemy się w małe plecaki, a główne bagaże zostawiamy w hotelu. Ruszamy w kierunku Salavan według profesjonalnej, odręcznie narysowanej mapy, którą dostaliśmy w wypożyczalni motorów.
Jazda motorkiem po Laosie sprawia dużą przyjemność. Ruch uliczny nawet w miastach jest niewielki, a motorek uznawany jest za równoprawnego uczestnika ruchu. Na dalekiej prowincji samochody należą do rzadkości. Drogi na naszej trasie okazały się w około 90% wyasfaltowane.
Pierwszy dzień spędzamy na jeździe do wodospadu Tad Lo. Rodzice jadą pierwsi narzucając dość konkretne tempo :) (nasze rumaki osiągają prawie 70 km/h). Po drodze zahaczamy o bardzo malowniczy wodospad Tad Paxuam. W ogóle widoki na trasie są prześliczne – droga wije się, wspina w górę, opada w dół, wokół pełno pól bananowców, drzewek kawowych, zieleń soczysta niczym z photoshopu ;). Po drodze zatrzymujemy się w lokalnej knajpie na piwo/colę i zupę. Pani robi zupę na naszych oczach oraz na oczach kurczaków, świń oraz piesków krążących wokół naszego stolika. Obok mała dziewczynka je swoją zupę. Marek postanawia zrobić jej zdjęcie. Zorientowawszy się co się święci, dziewczynka ucieka z wrzaskiem (potwór z tego Marka). Jemy, płacimy, żegnamy się, zostawimy dla dziewczynki notesik w ramach przeprosin i ruszamy dalej.
Po dojechaniu na miejsce rozglądamy się za jakimś noclegiem i decydujemy się na przyjemne bungalowy położone nad samym wodospadem. Jemy kolację we wsi i postanawiamy iść jutro na mini trekking po okolicy. Chyba zostaniemy tu ze dwie noce… :)