A w Bangkoku 33 stopnie. Po otwarciu szklanych drzwi lotniska bucha w nas powietrze jak w palmiarni jakiejś – gęste, wilgotne, gorące… uf, znajomo :)
Szukamy nieoszukiwanej taksówki (za oszukiwaną pani chciała 1,500 B), umawiamy się na cenę i prosimy do Wild Orchid Hotel niedaleko Khao San, który zarezerwowaliśmy sobie dzień wcześniej. Po chwili taksiarz zaczyna kręcić nosem, ze jednak więcej kasy trzeba i że coś tam, ale nie z nami te numery, była umowa? była... No więc jedziemy , jedziemy, wszędzie bloczyska takie, że Ursynów przy nich to przytulna dzielnica willowa. W końcu pan staje, mówi, że to tutaj, oddaje nam plecaki , bierze kase, wpycha do hotelu i daje nogę. Rozglądam się..., jakaś taka ta Khao San dziwna, podobna do China Town…, flagi takie same i napisy. I w ogóle ten hotel też jakiś taki znajomy. Patrzymy na tablice, no i wszystko jasne – pan nas podwiózł do White Orchid, a nie Wild Orchid (zresztą to ten sam White Orchid w którym byłyśmy z Pati trzy lata temu, ten gdzie sufit spadł nam na głowę, a na śniadanie były kurze łapy i zupa z glonów :) ).
Gratulujemy sobie w myślach refleksu i jasności umysłu, głośno wyrażając to słowami, że „pan taksiarz jest głupi”, po czym grzecznie dziękujemy fajnemu recepcjoniście z White Orchid i łapiemy tuk tuka już na właściwe miejsce.
Jazda tuk tukiem po zatloczonych ulicach BKK to przygoda sama w sobie. Ważne żeby zbyt wiele nie oddychać: powietrze geste od spalin i gorace jak w piekarniku z termoobiegiem.
Khao San nawet przyjemna, chociaz taka ulica moglaby być wszędzie w Chiang Mai, Siem Reap, Tulum. Po wyjsciu z księgarni, w ktorej szukałem czegoś do czytania od przypadkowo napotkanych Niemców (którzy wzięli nas za Niemców) dostaliśmy książkę - jakiś kryminal. Zbieg okolicznosci.
W nocy odczuwamy roznice czasu. Ogladamy "Rozmowy kontrolowane" i juz czujemy sie jak w domu :)