Po raz kolejny sprawdza się maksyma, że lepiej być elastycznym niż zorganizowanym :). Rano wyruszamy razem z czwórką innych osób spod Mama Naxi do Wąwozu Skaczącego Tygrysa. Jeśli będzie znośna pogoda – idziemy, jeśli będzie padać – jedziemy do Shangri-La. Po dwóch godzinach mini busem, docieramy do miasteczka Qiotao. Nie pada, zachmurzenie ½, więc ruszamy w góry :). Nasza wędrówka biegnie wzdłuż rzeki Jangcy, która w tym miejscu wije się w jednym z najgłębszych wąwozów świata. Nazwa wąwozu pochodzi od tego, że kiedyś uciekający przed myśliwym tygrys jednym skokiem pokonał wąwóz. My żadnego tygrysa nie zobaczyliśmy, były tylko Kung-fu konie, Kung-fu kozy, szczuro-wiewiórka, sporej wielkości pająki i dwa czarne węże, które śmignęły nam gdzieś między nogami.
Trekking zaczyna się dość lekko, ale po ok. dwóch godzinach dochodzimy do miejsca zwanego „28 bends”. Zastanawiamy się co ta nazwa może oznaczać i dochodzimy do wniosku, że chodzi o 28 bęcków. I bardzo się nie mylimy. Dostajemy bęcki przechodząc, przez 28 jeśli nie więcej ekstremalnie stromych i kamienistych trawersów. Wdrapujemy się na 2600 m npm. Widoki dosłownie zapierają dech. Pogoda jest prawie idealna.
Popołudniowa część trasy nie jest już tak wyczerpująca. Wieczorem docieramy do Half Way Guest House, gdzie nocujemy. Wczesnym wieczorem kolacja i piwko w ciemnościach (prąd włączają dopiero o 20, podczas gdy ciemno robi się już około 18) z poznanymi rano dwójką Holendrów i dwójką Szwajcarów.