Geoblog.pl    olaimarek    Podróże    Zagubieni w Azji    Dzienniki motocyklowe II
Zwiń mapę
2010
27
paź

Dzienniki motocyklowe II

 
Laos
Laos, Tad Lo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 16420 km
 
Umówiliśmy się z przewodnikiem na 8 rano następnego dnia. Spóźniamy się odrobinę – przy śniadaniu bardzo zaabsorbowało nas mycie słoni w rzece. Słonie są trzy. Wszystkie kolejno są prowadzone do spiętrzenia wody obok miejsca, gdzie jemy jajecznicę. Tam ochoczo wchodzą do wody, gdzie z siłą wodospadu i przy pomocy klapka (używanego tym razem w charakterze gąbki) doprowadzane są do ładu. Czysty słoń wygląda prawie jak nowy.

Przewodnik (drobny Lao-pan, na oko 38-letni, potem okazuje się, że ma 66 lat!) na nas czeka, a razem z nim czwórka Francuzów. Przepraszamy wszystkich za spóźnienie i ruszamy. Ścieżka prowadzi przez chaszcze, strumyki, zarośla, błota i pola, na których miejscowi w sposób dla nas zupełnie przypadkowy uprawiają co tylko się da. Na jednym polu obok siebie rośnie ryż (w wersji sticky rice i steam rice), papryczki chilli, banany, takie śmieszne fasolki, bawełna, tytoń i kawa. Taka tutejsza wersja trójpolówki: siedem upraw na jednym polu. Dodatkowo gdzieniegdzie rośnie coś co zrozumieliśmy, że nazywa się „kardamon”, kardamonem jednak nie jest, za to używa się tego do domowej produkcji paliwa do motorków. Taka wysokooktanowa roślina, która po wysuszeniu na słońcu, pozbawieniu łupiny i rozgnieceniu daje spore ilości biopaliwa. Po drodze mijamy kilka wiosek różnych lokalnych plemion. Ciekawie prezentowała się wioska Katu – ludu, który nie lubi być fotografowany. Katu pod domami jeszcze za życia trzymają swoje trumny. Sam pochówek przeprowadzają w lesie, zaś zmarły chowany jest razem z istotnymi składnikami swojego majątku. Naszą uwagę przykuły jeszcze dwa posągi. Nie trzeba było długo się przyglądać, żeby stwierdzić, że te dwa posągi to dwa bóstwa płodności, po jednym na każdą płeć… :)

Po powrocie z trekkingu postanawiamy się zasłonić. Kiedyś na płaskowyżu Bolaven, jak i w całym Laosie od słoni się roiło – nazywano go krajem tysiąca elefantów. Ucieszyło nas, że kierowca słoni nie używał (jak to się zdarza w innych miejscach) ostro zakończonego haka, którym dźga biedne zwierze w czubek głowy (gdzie ponoć słonia najbardziej boli). Zamiast tego, nasi pastuszkowie kierowali słoniami za pomocą argumentów słownych i smyrania gołą stopą za uchem. W efekcie słonie szły mniej więcej tam, gdzie same chciały.

Wieczorem zasiedliśmy do kolacji w jednej z miejscowych knajpek, gdzie ku naszemu zdziwieniu z głośników usłyszeliśmy nic innego tylko „Kawiarenki” z repertuaru Ireny Jarockiej oraz składankę polskiego Jazzu. Stwierdziliśmy, że z polską kulturą nie jest źle. Tu, na końcu świata, gdzie kilka kilometrów dalej tygrys mówi dobranoc, a bociany jeszcze nigdy nie doleciały, w knajpce usłyszeliśmy nie Lady Gagę, nie Michaela Jacksona, ani nawet the Beatles, ale Irenę Jarocką! I jak się wkrótce okazało nie był to ostatni polski akcent na płaskowyżu Bolaven :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (64)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 66 wpisów66 14 komentarzy14 1382 zdjęcia1382 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
15.10.2011 - 30.10.2011
 
 
26.09.2010 - 04.12.2010