Kolejny dzień w Katmandu rozpoczynamy leniwie. Koło południa udaje nam się wyczłapać z guesthouse’u . Jedziemy do Baktapuru. Miasteczko Baktapur położone jest kilkanaście kilometrów od Katmandu, wydaje się jednak jakby w innej epoce. Dojazd zajmuje prawie godzinę z powodu stanu dróg, które tuż za miastem tracą nawierzchnię asfaltową na rzecz kamieni, piaski i kurzu. W pewnym momencie od unoszącego się kurzu gęstość powietrza jest taka, że jedziemy jak w gęstej mgle. Miasteczko jest o niebo cichsze i spokojniejsze niż Katmandu i od razu wydaje nam się piękne i pociągające. Zwiedzamy Durbar i na kilka godzin zatapiamy się w wąskich średniowiecznych uliczkach. Przyglądamy się ludziom, którzy wyglądają jak wyjęci z innej epoki.
W drodze z Baktapuru jedziemy zobaczyć dzielnicę tybetańską. Podobno w dawnych czasach, kiedy granice z Tybetem były szeroko otwarte kupcy tybetańscy modlili się tu przed wyruszeniem w góry, albo (udając się w przeciwnym kierunku) dziękowali za bezpieczną podróż z Tybetu do Katmandu. Podobno wielu z nich tu zostało, podobno jeszcze więcej trafiło tu uciekając z Chin. Trzykrotnie, zgodnie z ruchem wskazówek zegara obchodzimy wielką stupę Bouddah i z otoczenia wycinamy w głowach turystów pozostawiając rozmodlonych Tybetańczyków.