Rano dokonujemy jeszcze procesu puryfikacji wody (żeby nie zaśmiecać Himalajów plastikiem, używamy tych samych butelek przez tydzień). Jednogłośnie uznaliśmy, że woda oczyszczona chlorem jest odrobinę mniej obrzydliwa niż oczyszczona jodyną – co nie znaczy, że dobra. Nawet takie triki jak dodawanie Plusza, czy wapna o smaku owocowym niewiele pomagają :).
Drugiego dnia czekało nas najtrudniejsze podejście. Łącznie ponad 1400 metrów różnicy wysokości. Najpierw do Ulleri po czterech tysiącach kamiennych schodów, potem przez las rododendronów do Gorepani położonego już pod szczytem Poon Hill na wysokości prawie 2900 m npm. Do Gorepani docieramy w chmurach i mgle. Z widoków nici. Jeśli jutro rano się nie przejaśni główny cel naszej wycieczki – widok na pasmo Annapurny i Daulaghiri – przepadnie.
Siedzimy w guesthousie i ogrzewamy się przy zainstalowanej centralnie w jadalni kozie, a raczej starej beczce z kominem. Jest zimno i wilgotno – w pokojach trudno wytrzymać. Nagle ten sam Amerykanin (ktory wczoraj przepowiadal pogode) woła wszystkich przed budynek. Jest ciemno, ale widać, że niebo się przejaśniło – widać gwiazdy i prawie na wyciągnięcie ręki – pasmo Annapurny. Nocą robi niesamowite wrażenie srebrnej, śnieżnej góry.