Droga z Gorepani do Gandruka była jednym z trudniejszych etapów naszego treku. Tym razem po krótkim zejściu do dolnego Gorepani czekało nas ostre podejście na ponad 3.200 m npm, a następnie długie i męczące zejście o kolejne 1.200 m w dół. Dodatkowym utrudnieniem była kiepska pogoda i zakrzywienie czasoprzestrzeni, którego doznaliśmy na wysokości ok. 3.000 m :) Szliśmy głównie we mgle, a nasza mapa wskazywała zupełnie co innego niż rzeczywistość. Odcinek, który według mapy mieliśmy przejść w niespełna godzinę, szliśmy prawie trzy godziny, zamiast iść w górę, szliśmy ciągle w dół, a wioska którą mijalismy na mapie była o jakieś 600 m wyżej niż w rzeczywistości. Jakby tego było mało krajobraz przypominał bardziej Ojcowski Park Narodowy niż Himalaje… Żeby utrzymać morale grupy Marek co jakiś czas intonował piosenkę „Jesli lubisz wchodzić w górę w ręce klaszcz” :). Grupa uznała, że Marek świetnie nadaje się do roli druha zastępowego, jedynie brakuje mu krótkich spodenek, kapelusza w szerokim rondem i gwizdka.
Do Gandruka dotarliśmy tuż przed zmrokiem, wymęczeni i po rozprawie ze stadem niedźwiedzi przebranych za krowy. (Wyjaśnienie: wychodząc z Tadapani, minęliśmy tablicę, żeby nie chodzić samemu do dżungli. Jeszcze wcześniej tablicę informującą jakie to straszne zwierzęta się w niej kryją. Mając to w pamięci, gdy zobaczyliśmy wielki czarny zad w krzakach, trochę nogi się pod nami ugięły, bo wyglądało to coś jak niedźwiedź. Okazało się na szczęście, że to tylko dzikie krowy, które wzięły się tu nie wiadomo skąd :))).