Wreszcie na Goa! Lądujemy tu po dobrych kilku godzinach lotu (nasz samolot z Delhi miał międzylądowanie w Bangalore). Nie mamy zarezerwowanego żadnego hotelu, dlatego zamiast prosto na plaże uderzamy do Panjim. Stolica stanu Goa to bardzo miłe kolonialne miasteczko, atmosferą i wyglądem przypomina Kochin lub Hawanę (w której co prawda nie byliśmy, ale znamy kogoś kto był i powiedział nam to i owo). Trafiamy do guesthouse’u pięknie urządzonego w kolonialnym stylu. Akurat w mieście odbywa się największy w Indiach festiwal filmowy. W programie festiwalu wyczytujemy, że pokazują kilka polskich filmów. Wieczorny spacer po mieście kończymy w "Kingfisher village", gdzie pijemy Kingfiszera (piwo i wino – sic!) i zajadamy pyszności ze straganów.
Następnego dnia wychodzimy na jeszcze jeden spacer po miasteczku, żeby jeszcze raz zobaczyć to wszystko za dnia. A potem uderzamy na plażę na zasłużony odpoczynek :)).