Porannym pociągiem Taj Express jedziemy z Delhi do Agry. Bilety na pociąg do Agry trzeba było kupić dzień wcześniej w specjalnym dworcowym biurze obsługującym ludzi z zagranicy. Mamy szczęcie, bo do Agry pojedziemy lepszą klasą w klimatyzowanym wagonie. Powrót będzie w wagonie klasy „zero”.
Pociąg rusza z samego rana. W Agrze jesteśmy po trzech godzinach. Najpierw przystanek na kawę, a potem idziemy zobaczyć Taj Mahal. Przy wejściu bramki i szczegółowa kontrola (jak w większości miejsc publicznych). Tym razem nie wiadomo czemu nie pozwalają nam wnieść puszki Coca Coli i… polskiej gazety. Taj robi wrażenie na miarę jednego z cudów świata. Zarówno z bliska jak i z daleka sprawia wrażenie budowli kompletnej, doskonałej. Spędzamy tu ponad dwie godziny obserwując Taj z bliska, z daleka, przypatrując się doskonałej bryle i detalom architektonicznym wyciętym w białym marmurze. (Wyjaśnienie: powyższy wyegzaltowany opis pisze Marek, który zawsze marzył, żeby zobaczyć Taj Mahal).
Z Taj Mahal chcemy przespacerować się do fortu Agra. Zadanie nie jest łatwe. Po pierwsze musimy w wąskich, klimatycznych uliczkach Agry znaleźć drogę z bramy South do bramy West (chodzi o różne wejścia do Taj). Po drugie co chwilę ktoś nas zaczepia oferując, że zawiezie nas do fortu motorem, tuk tukiem, wielbłądem, na osiołku, czy klasyczną rowero-rykszą. W końcu po kilkudziesięciu metrach nagabywania poddajemy się. Bierzemy rykszę. Droga z Taj do fortu nie jest daleka, ale pod górkę mamy ochotę zejść z rykszy i pomóc ryksiarzowi.
W forcie dajemy się namówić na przewodnika (wedle zasady, że trzeba wynajmować miejscowych i wspierać w ten sposób obrót gotówkowy). Przewodnik prowadzi nas po poszczególnych pałacach tłumacząc gdzie mieszkał jaki imperator, syn jakiego imperatora, mąż imperatorki i ojciec kilku mniejszych imperatorów. Słowa przewodnika (choć nie zawsze zrozumiałe) działają na naszą wyobraźnie. Po chwili widzimy już pałace pełne perskich dywanów, tętniące królewskim życiem (ja dodatkowo oczyma wyobraźni widzę harem… ;)).
Agra to jednak nie tylko Taj i fort (oraz kilka innych zabytków epoki Mogołów, które sobie świadomie odpuściliśmy). To także zwykłe miasto, które (poza wspomnianymi zabytkami) jest na pewno klimatyczne, ale jednocześnie brudne i bardzo nieturystyczne. Przed odjazdem zasiadamy do kolacji w jednej z miejscowych knajp. Przysmaki południowych Indii na północy Indii smakują nam coraz bardziej ;)
Do Delhi wracamy pociągiem klasy „zero” z tysiącem Hindusów oraz inwentarzem żywym i martwym. Pociąg spóźnia się jedyne 1,5 h. Niczym PKP ;))