Pobudka o 4.50 rano. I tak nie dało się za bardzo spać z powodu zimna i wilgoci. Około 22 zgasili w całym schronisku światło. Nie było księżyca, ani gwiazd, wiec w nocy były kompletne marokańskie ciemności. Następnego dnia Zetka wyznała, że w nocy przez godzinę zastanawiała się, czy naprawdę aż tak chce się jej siku, żeby wstawać :)
Wstajemy o 5.00. W schronisku ciemno, zimno. Większość jeszcze śpi. Mnie boli kolano nadwyrężone wczorajszym podejściem. Jemy śniadanie w marokańskim stylu, czyli bułka i dżem. Oceniam nasze szanse na zdobycie szczytu na jakieś 10%. Mohamed gotowy do wyjścia. Zakładamy stuptupy wypożyczone w schronisku, pakujemy raki, wodę i czekoladę w mały plecak i w drogę.
Jest prawie ciemno. Idziemy. Początkowo organizm źle reaguje na wysiłek o tej porze dnia, ale szybko się rozgrzewa. Około sto metrów nad schroniskiem zaczyna się wiatr, początkowo całkiem znośny, potem zmienia się prawie w wichurę, a pod szczytem poważnie utrudnia marsz. Gdy podchodzimy zza gór zaczyna przedzierać się słońce. Jest pięknie, pod nami chmury i Atlas. Temperatura około -10 stopni. Wiatr zawiewa śnieg (a właściwie zmrożone kuleczki lodu). Wreszcie po 3,5 h wdrapujemy się na szczyt!! :) Z zimna grabieją ręce (Zetce i ręce i stopy). Na górze szybka sesja foto i śmigamy na dół, na szczycie nie daje się zbyt długo wytrzymać.
Zejście zajęło nam kolejne dwie godziny. Początkowo schodzenie było całkiem przyjemne, śnieg był suchy, dość miękki i głęboki, wiec można było zjeżdżać na tyłku :) Momentami zapadamy się po pas w śniegu. Dopiero potem zaczął się kłopot, tzn. ubity stopniały śnieg plus oblodzone skały. Ale jakoś dajemy radę.
W schronisku padamy na kanapie pod drzwiami naszej celi. Następuje krótka wymiana zdań, kto ma się podnieść, żeby otworzyć drzwi („nie… ty idź … ja przedwczoraj ściszałam telewizor…”). Po szybkim lanczu (buła, tuńczyk z puszki, serki topione) ruszamy w dół do Imlilu. Żadne z nas nie chce spędzać kolejnej nocy w schronisku. Po drodze spotykamy sympatyczną Polkę mieszkającą od 5 lat w Maroku (pozdrawiamy!) i po około 3,5 h marszu jesteśmy z powrotem w Imlilu. Zmęczeni i pełni wrażeń. Ale z nas twardziele! :)