Postanawiamy odpocząć od zwiedzania. Zresztą i tak leje. Cały dzień nie robimy nic poza siedzeniem we wspólnym pokoju w Mama Naxi, gadkach-szmatkach z ludźmi i ładowaniu zdjęć na bloga. Właściciele w tym samym pokoju siekają warzywa, obok dziecko bawi się z kotem, taka sielsko-anielsko-rodzinna atmosfera. Wieczorem wszyscy zbierają się na kolację (15 Y/os, czyli około 7 zł). Jedzenia tyle co na weselu :). I są nawet ziemniaki!! I fasolka!!
Następnego dnia budzimy się oboje jacyś tacy niewyraźni. Powoli nasilają się objawy. Po kilku minutach nie ma już wątpliwości dopadła nas klasyczna "zemsta Mao Tse Tunga", czyli okropne zatrucie pokarmowe. Jest niefajnie tym bardziej, że wieczorem mamy przedostać się nocnym autobusem do Kunmingu, skąd następnym rankiem lecimy do Laosu. Wczesnym popołudniem gorączka dochodzi do 38 stopni. Przypominamy sobie, ze kolacja zawierała m.in. jakieś niezidentyfikowane blaszkowe grzyby. W tej sytuacji, postanawiamy zadzwonić do lekarza. Początek rozmowy ma przebieg taki jak w tym oto skeczu monthy pytona:
http://www.youtube.com/watch?v=SPFQxXxDv6k :).
Ale w końcu udaje się nam z kimś sensownie porozmawiać. Jeśli wierzyć lekarzowi, będziemy żyć :).