Po śniadaniu złożonym m.in. z obrzydliwych fioletowych parówek, ładujemy się do busa i jedziemy na tutejsze mikro-lotnisko. Godzinka lotu i lądujemy w Siem Reap. Dość sprawnie wyrabiamy sobie wizy, i ruszamy na szukanie noclegu. Próbujemy w Tanei (mimo, że taksiarz przekonuje, że w hotelu jego brata/kuzyna/kolegi jest lepiej). W Tanei, owszem, mają miejsca, dostajemy nawet zniżkę po tym jak się chwalimy, że byliśmy tu w zeszłym roku :)
Po paru chwilach większość drużyny moczy się w basenie, reszta sjestuje :)
Po południu rozpoczynamy zwiedzanie. Jedziemy od pływającej wioski Kom Plum Plum (a raczej Kompong Phluk). W porze suchej wioska przypomina ponoć wszystkie inne z charakterystycznymi domami na palach. W porze deszczowej, kiedy poziom wody w jeziorze Tonle Sap wzrasta o 8 – 10 metrów (czyli teraz) wioska jest zbiorem chatek, kurników, obórek na wodzie. Ludzie zajeżdżają do sąsiada łódką, blaszaną balią, albo kraulem :) Jednym słowem Wenecja!