Świątynie Angkoru można podobno zwiedzać dowolną ilość czasu i się nie znudzić. My poświęcamy (tym razem) całemu kompleksowi niespełna dzień. Wybieramy to co najważniejsze i staramy się nie umrzeć od upału. Po drodze z oddalonych od miasta świątyń zawijamy do muzeum min przeciwpiechotnych.
Wieczorem wcinamy na kolację potwory z grilla – m.in. węża, który smakuje jak gumowy klapek, czy krokodyla.