Jedziemy do Phnom Pehn. Nasz kierowca jedzie super sprawnie wymijając po drodze tysiące motorków, wozów, rowerzystów, stad krów, kóz, ludzi i innych użytkowników lokalnej autostrady. Tutejszy system jeżdżenia to jakiś kosmos. Do PP dojeżdżamy po około 5 h. Miasto (wbrew naszym oczekiwaniom) okazuje się bardzo przyjemne. Centralnie położony bulwar nad rozlewiskiem czterech łączących się tutaj rzek sprawia wrażenie, że jesteśmy gdzieś nad jakąś morską zatoką, jeśli nie fiordem. Trudno uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno w tym mieście nie mieszkał prawie nikt, a jednym z nielicznych obiektów miasta było więzienie S21. Oglądamy pałac królewski. Akurat jutro do króla ma wpaść Hilary Clinton...